Wspomnienia absolwentów

W roku 1991 złapałem taksówkę – poloneza nadgryzionego przez rdzę. Wtedy podróż trwała 4 lata, bo świat obracał się jakby wolniej i częściej bywał na piśmie niż na obrazku. Widoki miałem niby z tylnej kanapy, ale wyraziste i mocne. W sumie droga sama w sobie była na tyle ekscytująca, że jej cel nie przedstawiał większego znaczenia.

Życie jest dla mnie podróżą, a krzeszowickie Liceum Ogólnokształcące im.T.Kościuszki było ważnym punktem na szlaku życiowych wyborów przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku.

Krzeszowickie Liceum poznałem jako miejsce przyjazne o klasycystycznym założeniu, wiekowej historii, wyjątkowym przeznaczeniu goszczenia i uzdrawiania wszystkich wstępujących w jego progi oraz co ważne - niedużych rozmiarach, które dodatkowo sprzyjają budowaniu właściwej atmosfery i dobrych relacji interpersonalnych. To była szkoła, której centrum zainteresowania był przede wszystkim człowiek – jeszcze nie liczba, algorytm, subwencja czy edukacyjna wartość dodana w znaczeniu dzisiejszym. Była miejscem szczególnym, w którym na polach życiowej szachownicy, przez pięć dni w tygodniu smak indywidualnego zwycięstwa na miarę kościuszkowskich Racławic mieszał się z maciejowicką goryczą osobistej porażki. Ważnym obiektem na łasce ciekawych czasów - z transformacją ustrojową, polityczną i gospodarczą oraz rodzącym się samorządem w tle następujących po sobie wydarzeń.

Byłem uczniem Liceum Ogólnokształcącego w latach 1981-85. Czasy te wspominam z wielkim sentymentem, jako najwspanialszy okres w życiu. Jako klasa „A” nie byliśmy aniołami i oprócz zdobywania wiedzy, często trzymały nas się głupie żarty. Wszyscy z nas wyrośli jednak na porządnych ludzi. Wychowawczynią naszą była Pani Profesor Trybalska  i pomimo upływu tylu lat mamy z Panią Profesor kontakt, a w okrągłe rocznice matury organizujemy spotkania, które cieszą się dużą frekwencją (w tym roku obchodzimy 30-sto lecie matury). Na spotkaniach tych wspominamy najciekawsze chwile, których wielu z nas nie zapomni do końca życia…

To było w drugiej, lub trzeciej klasie. Historia dotyczy przedmiotu może nie najważniejszego, ale z naszego punktu widzenia przydatnego – ZPT, czyli zajęć praktyczno-technicznych. Przypominam , że pod koniec lat 60- tych w TVP królował program Adama Słodowego „Zrób To Sam”. Ponieważ byłem w trakcie zakładania zespołu big–beatowego ( tak wtedy nazywano młodzieżową muzykę rozrywkową), postanowiłem, że na tychże zajęciach zrobię sobie gitarę elektryczną. Jeżeli ktoś orientuje się w technologii produkcji takiego instrumentu, to rozumie, że porywałem się z motyką na słońce. Ale dla mnie nie miało to znaczenia, bo prawdziwa, fabryczna gitara była w tych czasach nieosiągalna. W całą akcję zaangażowany był sztab stolarzy, elektryków i jeden lutnik – amator, którego zadaniem było nabicie progów na gryf. Ale nie tego procesu powstawania instrumentu dotyczy moja opowieść.

Wspomnienia. Kilka dni temu zapytano mnie o to, czy pamięcią sięgam do czasów nie tak odległych, a być może ukazujących zdarzenia czasów licealnych. Zapytano o konkretne wspomnienia, ze wskazaniem konkretnego miejsca i czasu. Można by zadać pytanie retoryczne, ale wydaje się ono zbędne, bo pamięć do wydarzeń i zapamiętywanie ich jest rzeczą normalną. Coś gdzieś się dzieje, coś się wydarzyło, miłe rzeczy pamiętamy, o złych wolelibyśmy zapomnieć. Dobre i zabawne wydarzenia można przytoczyć, a także zachować przy nich nutę melancholii z dygresją własnych przeżyć.

Czas. U progu końca studiów i być może kontynuacji ścieżki zawodowej, chętnie powracam do czasów, kiedy poranny dźwięk budzika wyznaczał kolejny dzień w murach Liceum Ogólnokształcącego w Krzeszowicach. Szkoła z tradycją, miłą aparycją pracowników i rodzinnym klimatem, którego mogą pozazdrościć inne krakowskie szkoły. I w ogóle zazdrościć nam mogą inne szkoły na całym świecie :-)

 

Pięć lat po opuszczeniu murów Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Krzeszowicach nie mam najmniejszych wątpliwości, że decyzja o wyborze szkoły średniej była jak najbardziej właściwa. Nie żałuję ani trochę swojego wyboru i gdybym miał możliwość ponownego przejścia przez drogę życiową, dokonałbym go jeszcze raz. Śmiem twierdzić nawet, że żadna inna szkoła nie pozwoliłaby mi osiągnąć na maturze średniej 97,375% przy ośmiu zdawanych egzaminach, w tym trzech na poziomie rozszerzonym. Szczególna jest w tym zasługa Pani Lucyny Załuskiej-Kapusty, której zawdzięczam 100-procentowe wyniki na egzaminach z matematyki zarówno na poziomie podstawowym, jak i rozszerzonym, a także zdobycie Diamentowego Indeksu AGH. Jednakże w tym miejscu chciałbym docenić zaangażowanie i podziękować wszystkim bez wyjątku moim nauczycielom, ponieważ każdy z nich wniósł ogromny wkład w odnoszone przeze mnie sukcesy.

To się zdawało niemożliwe, to się zdawało nie do wiary; weszła do klasy, uśmiechnęła się i rzuciła czar. U większości to zaklęcie trwało dłużej, niż tylko tamtą chwilę, boleśnie przerwaną ukłuciem dzwonka, u innych jeszcze dłużej, mnie – zaczarowała na zawsze. Wciąż siedzę w tamtej ławce, patrząc na słowa tańczące nad moją głową i niezdarnie próbuję je schwytać, dotknąć zasłuchanymi oczami, zachować dla siebie chociaż jedno. Nikt nigdy wcześniej, ani nikt później, nie mówił do mnie tak niezwykłym językiem, mieniącym się tak delikatnymi barwami, nikt z taką czułą precyzją tak pięknie słowami nie malował. Miało się wrażenie, że każde zdanie wypowiadane przez Terenię, przez Panią Profesor Teresę Nowak, przez tę prawdziwą Zaklinaczkę Słów, opalizuje jak migoczący w rzece kryształ. Nagle zobaczyłem świat, o którego istnieniu nie miałem pojęcia, słowem i gestem stwarzany na moich oczach; niemożliwe do opisania uczucie, jakby się miało przed sobą ucieleśniony Wiersz